środa, 18 marca 2015

ROZDZIAŁ 11

    Obserwował ludzi podciągających się, uderzających w worki, podnoszących ciężary. Spoglądał i każdego z nich widział takich, jak na zdjęciu rentgenowskim. Składających się z lśniących, białych części. Wszystkich takich samych. Obnażonych do szpiku kości. A potem mrugał i wszystko znów wracało do normalności. Współwięźniowie nie byli ciekawymi okazami. Nudzili go. Ich mrok był jawny, prosty do odkrycia. A on lubił wyzwania. Lubił to uczucie, gdy wyciągał z kobiety jej najgorsze twarze. Kiedy odkrywał stronę, o jakiej ona nie miała pojęcia, a on wiedział, że istnieje. Wiedział, że każda kobieta ma swoją mroczną stronę. Za to je uwielbiał… i nienawidził.
    Odepchnął się od ściany, powoli podszedł do wiszącego naprzeciw worka treningowego. Zamknął oczy i przeciągnął się. Krew odbijała się coraz szybciej od ścian jego tętnic. Wpatrując się w rozdrapaną fakturę worka przypomniał sobie jak na jego rękach widniały ślady zadrapań. Zsiniałą twarz, białka oczu tak mocno widoczne, jakby zaraz miały wypłynąć z oczodołów. Przypominał sobie ich uśmiech kiedy je uwielbiał oraz krzyki, gdy nienawidził. 
    Zamknął oczy i wziął oddech. Twarz kobiety, która go urodziła. Prawy sierpowy, kopniak z obrotu, szum w uszach, wbite paznokcie w fragment worka. Płacz kobiety, której ufał. Lewy sierpowy, prosty cios, chwyt za gardło i symfonia pękających kości. Oczy kobiety, którą kochał. Cios w sam środek worka, siedem uderzeń w żebra, a każde za jeden grzech.
    Otworzył oczy. Nie zmęczył się ani trochę. Wspomniał wszystkie perfekcyjne śmierci, przetasował je niczym karty. Ale chyba żadna z nich nie mogła zaspokoić jego uczuć. Gniewu, zemsty, żądzy. Prawdopodobnie oprócz jednej. Tej, której planu jeszcze nie zdołał stworzyć.
-Zayn Malik, proszony o stawienie się u najbliższego strażnika- rozbrzmiał głos w głośnikach.
    Młody mężczyzna zmarszczył brwi. On? Niespiesznie odwrócił się i wyszedł z sali. Na korytarzu już czekało na niego dwóch strażników. Zmierzyli go oziębłym spojrzeniem. Podszedł do ściany i oparł o nią dłonie. Jeden z strażników zakuł go w kajdanki.
-Twój szczęśliwy dzień, gnojku. Ktoś przyszedł cię odwiedzić- odezwał się drugi.
    Prowadzili go długim korytarzem, później skręcili mijając dzielnicę pełną cel, w tym również jego. Szli prosto do pokoju przesłuchań. Mężczyzna przed nim zatrzymał się i obrócił ukazując przybyłego gościa. Twarz Zayna nie wyrażała nic. „A więc przyszła”.

    Tym razem pokonała drogę do pokoju o wiele szybciej. Już niemal zapomniała jak bardzo bała się tych mężczyzn. Przed drzwiami już czekał Bobby i pączek w jego dłoni.
-A więc to ty- powiedział przeżuwając.- Gratuluję odwagi.
-Dziękuję.
-To był sarkazm, dziecinko- prychnął i wszedł w ukryte drzwi obok.
    Cassie westchnęła i przekroczyła próg pokoju przesłuchań. Usiadła za stolikiem. Na miejscu Zayna. Miała nadzieję, że w ten sposób doda sobie chociaż trochę odwagi. Położyła dłonie na blacie i splotła je nerwowo.
    Nie czekała długo, gdy usłyszała nadciągające kroki i w drzwiach ujrzała strażnika. Mężczyzna skinął jej głową, odsunął się na bok. W tym momencie czuła się jakby tonęła. Nie mogła złapać oddech.
    Uniósł powieki i spojrzał na nią. Długie pasmo światła opadło na część jego twarzy, uwydatniając złoty kolor oczu. Cassie musiała przyznać, że miał przerażające spojrzenie. A w tym jednym określeniu „przerażające” ukrywało się milion innych przymiotników, a każdy z nich nie był w stanie wyrazić oczu Wilka. Miała wrażenie, że mogłaby się w nich zgubić, spalić, utonąć, umrzeć… Zapewne jak jedna z wielu.
-W razie potrzeby pistolet jest naładowany- powiedział strażnik sadzając Zayna naprzeciw Cassie.- Z chęcią go użyję- dodał zdejmując kajdanki na rękach więźnia.
    Dziewczyna pokiwała głową i odprowadziła dwóch mężczyzn wzrokiem. Z cichym jękiem zamknęli drzwi pozostawiając dwa odległe światy naprzeciw siebie.
  
    Przez pierwsze kilka chwil nie odezwali się do siebie ani słowem. On wpatrywał się w nią, ona w swoje dłonie splecione na blacie zimnego stołu. Nie wiedziała co ma zrobić. Zupełnie zapomniała po co tutaj przyszła. Strach schował ją w swoich skrzydłach i jeszcze przez wiele chwil nie puszczał. Czując jak Zayn przenika ją spojrzeniem, zapytała drżącym głosem:
-Myślisz o tym teraz?
    Podniosła wzrok. Wilk zmarszczył brwi i oparł łokcie na blacie pochylając się.
-O czym?- zapytał niskim tonem.
    Słowa dziewczyny z trudem przeszły przez jej gardło.
-O tym jak mnie zabijasz.
    Zayn uśmiechnął się i przejechał kciukiem po wardze.
-Nie tak prędko, laleczko. Poczekaj aż cię dogonię- przechylił głowę na bok świdrując czaszkę dziewczyny.- To pytanie będzie dobre na początek: po co tutaj przyszłaś?
    W głowie blondynki rozbrzmiał jej własny, stłumiony przez wodę krzyk. Przypomniała sobie wczorajszy koszmar. Przed oczyma stanął jej obraz siedzącej na dnie Emily. Tak spokojnej, patrzącej smutnym spojrzeniem gdzieś przed siebie.
    Cassie pochyliła się w stronę Zayna.
-Dlaczego to robisz?- zapytała cicho.
    Zayn uniósł głowę i spojrzał na nią podejrzliwie.
-Co twoim zdaniem robię? Oprócz siedzenia na tyłku i odliczania do wyjścia stąd.
-Dlaczego je zabiłeś, Zayn?!- zapytała Cassie głośno dygocąc z przerażenia i gniewu.-Dlaczego zabiłeś dwie niewinne dziewczyny?! Mogłeś od razu zająć się mną, bez zbędnych teatrzyków!
    Zaskoczona nadejściem odwagi, wyprostowała się na krześle. Jej paznokcie przejechały po blacie wydając pisk. Zayn poruszył się niespokojnie przyciskając dłoń do ucha.
-Nie mam pojęcia o czym mówisz- mruknął patrząc na nią spode łba.
    Cassie poderwała się z miejsca i wyciągnęła z kieszeni żółtej kurtki jabłko. Wyciągnęła je w stronę Zayna.
-A więc co oznacza ten napis?
    Wilk wziął od niej owoc. Przez chwilę czuła jego dłoń. Suchą, dużą, ale też ciepłą. I splamioną krwią wielu osób. Chłopak zmarszczył brwi. Obrócił jabłko dookoła i położył na blacie.
-To nie ja- wzruszył ramionami.- Owszem, jabłko, które ci podarowałem, ale napis nie jest mój.
    Cassie westchnęła i oparła się. Zakryła twarz dłońmi kręcąc głową. Usłyszała cichy chichot.
-Naprawdę jesteś tak głupia?- Cassie spojrzała na niego spomiędzy palców.- Jak miałbym to zrobić siedząc w więzieniu? Hm? Powiedz mi jak, a chętnie zapamiętam ten sposób na przyszłość.
-Jesteś mordercą, Zayn. Może masz więcej talentów- westchnęła.- Emily nie żyje, to jest pewne.
-Kto?
-Dziewczyna, którą zamordowałeś. Najpierw zwabiłeś ją nad basen, udusiłeś i ułożyłeś ciało w basenie. Nie mogłeś zapomnieć o krwistoczerwonej szmince, tak świetnie znanej z ciała poprzedniej dziewczyny.
    Zayn spojrzał na boczną ścianę. Cassie zorientowała się, że tam znajdowało się weneckie lustro. Przyglądał się przez chwilę w milczeniu, po czym uniósł spojrzenie w górę zupełnie jakby coś wyliczał, literował w myślach.
-Nawet jeśli umiałbym się stąd teleportować, to i tak bym jej nie zabił- powiedział spokojnie opierając się.
-Dlaczego?
    Znów pochylił się w jej stronę. Nie lubiła tego. Sama miała wtedy ochotę się oddalić. Złote oczy mordercy wdzierały się w jej, pragnąc dosięgnąć ciemnej strony dziewczyny.
-Już ci mówiłem, że nie jestem zwykłym mordercą. Jestem Wilkiem. Dokładnie selekcjonuję swoje ofiary. Poznaję, powoli obdzieram z ich tajemnic, sięgając do rdzenia. Do osoby, o której nie miały pojęcia. Oskarżając mnie o tak szybkie i proste morderstwo przyrównujesz mnie do jakichś dzikusów. Nie jestem dzikusem, laleczko. Jestem artystą. Mistrzem- zakończył dumnie unosząc brodę.- Osoba, która zabiła te dziewczyny jest tylko miernym kopiarzem, próbującym udawać mnie.
    Cassie przełknęła ślinę i drżącą ręką poprawiła włosy. To było chyba najgorsze co mogła usłyszeć. Na wolności jest morderca, inspirujący się Zaynem. Nikt nie wie ile ma lat, nie zna płci. Czy jest wysoki, niski, ma piegi, a może duży nos? Może jest blondynką, a może ma niebieskie włosy? „Kopiarzem” mógł być każdy.
-Boję się- szepnęła niespodziewanie. Szybciej niż zdążyła zareagować.
    Spojrzała na Zayna zdążywszy tylko musnąć palcami swoje wargi. Widziała jak unosi kącik ust i przechyla głowę wwiercając swoje spojrzenie jeszcze głębiej.
-To dobrze Cassidy- powiedział niskim głosem.- Bój się. Rób to dla mnie. Jesteś wtedy taka perfekcyjna. Nieskazitelna. Jakbyś nie miała w sobie żadnego mroku. A przecież oboje wiemy o tym, że go masz. I ja pomogę to z ciebie wydobyć. Pięć dni Cassie. Za pięć dni nie będziesz musiała do mnie przychodzić. Ja będę przychodził do ciebie.
    Urwany oddech uciekł z coraz mniej pojemnych płuc blondynki. Zacisnęła sztywne palce wbijając w skórę krzywe paznokcie.
-Nie uważasz, że twoje wyznanie mogłoby przedłużyć twój pobyt tutaj?- zapytała z każdym słowem coraz bardziej skulona. Gdzie podziała się jej odwaga?
-W tym pokoju nie ma kamer, dyktafon wyłączył się jakieś dziesięć minut temu. Strażnik Bobby wyszedł z tamtego pokoju, kiedy tylko skończyła się jego kawa, na oko z jakieś dwadzieścia minut temu. Jedynym świadkiem jesteś ty, mój aniele. A przecież oboje wiemy, że nikomu nie przekażesz moich słów- przesunął w jej stronę jabłko.- Dokładnie tak, jak nikomu nie powiedziałaś o tym.
-Skąd możesz to wiedzieć?
-Do ostatnich chwil wahałaś się z pokazaniem owocu. Rękawem kurtki częściowo je zakryłaś- skrzyżował ramiona na piersi.- Nikomu nie powiesz. Właśnie tak. Bo nie jesteś taka jak ona- dodał wpatrując się w jakiś punkt ponad głową Cassie.
    Dziewczyna miała wrażenie, że do tamtego miejsca nikt oprócz niego nie mógł wejść. Przemknęło jej nawet przez myśl, że może on sam niechętnie wchodzi do tych wspomnień.
-Jak kto?- zapytała ściągając na siebie jego uwagę.
    Zayn chrząknął wracając z tamtego miejsca.
-Pewna osoba.
-Opowiedz mi, kto to taki…
-Osoba, od której to się zaczęło. Nic więcej nie mam ci do powiedzenia.
-Ale…
-Nie będę o tym z tobą rozmawiał! W przeciwieństwie do ciebie, nie jestem tak naiwny, Cassidy- odparł ostrym tonem.
    Blondynka nie odezwała się ani słowem. Czyli to jest część, o której mówił jej tata. Zayn nie pozwala nikomu do siebie dotrzeć. Mając tylko pięć dni zwątpiła, że uda jej się zajrzeć chociaż pod pierwszą płachtę jego przeszłości.
    Wstała z krzesła i delikatnie wzięła jabłko chowając je do kieszeni.
-Chyba na dzisiaj wystarczy. Do zobaczenia Zayn.
    Czuła na sobie jego wzrok. Oceniający każdy fragment jej ciała. Piekący na karku, zupełnie jakby chciał, żeby jeszcze nie wychodziła.
-Cassie- zawołał ją gdy stała przed zamkniętymi drzwiami.
    Złapała za klamkę, ale pod działaniem niewidzialnej siły obróciła się w jego stronę.

-Wiesz… Wilki często pracują w grupach- jego twarz była śmiercionośnie piękna.- Wtedy mówimy o nich „wataha”.

_______________________________
Tym razem rozdział w miarę szybko, więc mam nadzieję, że się spodoba i to docenicie!
Od teraz powinno być więcej Zayna! Yay!