Obserwował
ludzi podciągających się, uderzających w worki, podnoszących ciężary. Spoglądał
i każdego z nich widział takich, jak na zdjęciu rentgenowskim. Składających się
z lśniących, białych części. Wszystkich takich samych. Obnażonych do szpiku
kości. A potem mrugał i wszystko znów wracało do normalności. Współwięźniowie
nie byli ciekawymi okazami. Nudzili go. Ich mrok był jawny, prosty do odkrycia.
A on lubił wyzwania. Lubił to uczucie, gdy wyciągał z kobiety jej najgorsze
twarze. Kiedy odkrywał stronę, o jakiej ona nie miała pojęcia, a on wiedział,
że istnieje. Wiedział, że każda kobieta ma swoją mroczną stronę. Za to je
uwielbiał… i nienawidził.
Odepchnął się od ściany, powoli podszedł do wiszącego naprzeciw worka
treningowego. Zamknął oczy i przeciągnął się. Krew odbijała się coraz szybciej
od ścian jego tętnic. Wpatrując się w rozdrapaną fakturę worka przypomniał
sobie jak na jego rękach widniały ślady zadrapań. Zsiniałą twarz, białka oczu
tak mocno widoczne, jakby zaraz miały wypłynąć z oczodołów. Przypominał sobie
ich uśmiech kiedy je uwielbiał oraz krzyki, gdy nienawidził.
Zamknął oczy i wziął oddech. Twarz kobiety, która go urodziła. Prawy
sierpowy, kopniak z obrotu, szum w uszach, wbite paznokcie w fragment worka. Płacz
kobiety, której ufał. Lewy sierpowy, prosty cios, chwyt za gardło i symfonia
pękających kości. Oczy kobiety, którą kochał. Cios w sam środek worka, siedem uderzeń
w żebra, a każde za jeden grzech.
Otworzył oczy. Nie zmęczył się ani trochę. Wspomniał wszystkie
perfekcyjne śmierci, przetasował je niczym karty. Ale chyba żadna z nich nie
mogła zaspokoić jego uczuć. Gniewu, zemsty, żądzy. Prawdopodobnie oprócz
jednej. Tej, której planu jeszcze nie zdołał stworzyć.
-Zayn Malik, proszony o stawienie się u
najbliższego strażnika- rozbrzmiał głos w głośnikach.
Młody mężczyzna zmarszczył brwi. On? Niespiesznie odwrócił się i wyszedł
z sali. Na korytarzu już czekało na niego dwóch strażników. Zmierzyli go
oziębłym spojrzeniem. Podszedł do ściany i oparł o nią dłonie. Jeden z
strażników zakuł go w kajdanki.
-Twój szczęśliwy dzień, gnojku. Ktoś
przyszedł cię odwiedzić- odezwał się drugi.
Prowadzili
go długim korytarzem, później skręcili mijając dzielnicę pełną cel, w tym
również jego. Szli prosto do pokoju przesłuchań. Mężczyzna przed nim zatrzymał
się i obrócił ukazując przybyłego gościa. Twarz Zayna nie wyrażała nic. „A więc
przyszła”.
Tym razem pokonała drogę do pokoju o wiele szybciej. Już niemal
zapomniała jak bardzo bała się tych mężczyzn. Przed drzwiami już czekał Bobby i
pączek w jego dłoni.
-A więc to ty- powiedział przeżuwając.-
Gratuluję odwagi.
-Dziękuję.
-To był sarkazm, dziecinko- prychnął i wszedł
w ukryte drzwi obok.
Cassie westchnęła i przekroczyła próg pokoju przesłuchań. Usiadła za
stolikiem. Na miejscu Zayna. Miała nadzieję, że w ten sposób doda sobie chociaż
trochę odwagi. Położyła dłonie na blacie i splotła je nerwowo.
Nie czekała długo, gdy usłyszała nadciągające kroki i w drzwiach ujrzała
strażnika. Mężczyzna skinął jej głową, odsunął się na bok. W tym momencie czuła
się jakby tonęła. Nie mogła złapać oddech.
Uniósł powieki i spojrzał na nią. Długie pasmo światła opadło na część
jego twarzy, uwydatniając złoty kolor oczu. Cassie musiała przyznać, że miał
przerażające spojrzenie. A w tym jednym określeniu „przerażające” ukrywało się
milion innych przymiotników, a każdy z nich nie był w stanie wyrazić oczu
Wilka. Miała wrażenie, że mogłaby się w nich zgubić, spalić, utonąć, umrzeć…
Zapewne jak jedna z wielu.
-W razie potrzeby pistolet jest
naładowany- powiedział strażnik sadzając Zayna naprzeciw Cassie.- Z chęcią go
użyję- dodał zdejmując kajdanki na rękach więźnia.
Dziewczyna pokiwała głową i odprowadziła dwóch mężczyzn wzrokiem. Z
cichym jękiem zamknęli drzwi pozostawiając dwa odległe światy naprzeciw siebie.
Przez pierwsze kilka chwil nie odezwali się do siebie ani słowem. On
wpatrywał się w nią, ona w swoje dłonie splecione na blacie zimnego stołu. Nie
wiedziała co ma zrobić. Zupełnie zapomniała po co tutaj przyszła. Strach
schował ją w swoich skrzydłach i jeszcze przez wiele chwil nie puszczał. Czując
jak Zayn przenika ją spojrzeniem, zapytała drżącym głosem:
-Myślisz o tym teraz?
Podniosła wzrok. Wilk zmarszczył brwi i oparł łokcie na blacie
pochylając się.
-O czym?- zapytał niskim tonem.
Słowa dziewczyny z trudem przeszły przez jej gardło.
-O tym jak mnie zabijasz.
Zayn uśmiechnął się i przejechał kciukiem po wardze.
-Nie tak prędko, laleczko. Poczekaj aż cię
dogonię- przechylił głowę na bok świdrując czaszkę dziewczyny.- To pytanie
będzie dobre na początek: po co tutaj przyszłaś?
W głowie blondynki rozbrzmiał jej własny, stłumiony przez wodę krzyk.
Przypomniała sobie wczorajszy koszmar. Przed oczyma stanął jej obraz siedzącej
na dnie Emily. Tak spokojnej, patrzącej smutnym spojrzeniem gdzieś przed
siebie.
Cassie pochyliła się w stronę Zayna.
-Dlaczego to robisz?- zapytała cicho.
Zayn uniósł głowę i spojrzał na nią podejrzliwie.
-Co twoim zdaniem robię? Oprócz siedzenia
na tyłku i odliczania do wyjścia stąd.
-Dlaczego je zabiłeś, Zayn?!- zapytała
Cassie głośno dygocąc z przerażenia i gniewu.-Dlaczego zabiłeś dwie niewinne
dziewczyny?! Mogłeś od razu zająć się mną, bez zbędnych teatrzyków!
Zaskoczona nadejściem odwagi, wyprostowała się na krześle. Jej paznokcie
przejechały po blacie wydając pisk. Zayn poruszył się niespokojnie przyciskając
dłoń do ucha.
-Nie mam pojęcia o czym mówisz- mruknął
patrząc na nią spode łba.
Cassie poderwała się z miejsca i wyciągnęła z kieszeni żółtej kurtki
jabłko. Wyciągnęła je w stronę Zayna.
-A więc co oznacza ten napis?
Wilk wziął od niej owoc. Przez chwilę czuła jego dłoń. Suchą, dużą, ale
też ciepłą. I splamioną krwią wielu osób. Chłopak zmarszczył brwi. Obrócił
jabłko dookoła i położył na blacie.
-To nie ja- wzruszył ramionami.- Owszem, jabłko,
które ci podarowałem, ale napis nie jest mój.
Cassie
westchnęła i oparła się. Zakryła twarz dłońmi kręcąc głową. Usłyszała cichy
chichot.
-Naprawdę jesteś tak głupia?- Cassie
spojrzała na niego spomiędzy palców.- Jak miałbym to zrobić siedząc w więzieniu?
Hm? Powiedz mi jak, a chętnie zapamiętam ten sposób na przyszłość.
-Jesteś mordercą, Zayn. Może masz więcej
talentów- westchnęła.- Emily nie żyje, to jest pewne.
-Kto?
-Dziewczyna, którą zamordowałeś. Najpierw
zwabiłeś ją nad basen, udusiłeś i ułożyłeś ciało w basenie. Nie mogłeś
zapomnieć o krwistoczerwonej szmince, tak świetnie znanej z ciała poprzedniej
dziewczyny.
Zayn spojrzał na boczną ścianę. Cassie zorientowała się, że tam znajdowało
się weneckie lustro. Przyglądał się przez chwilę w milczeniu, po czym uniósł
spojrzenie w górę zupełnie jakby coś wyliczał, literował w myślach.
-Nawet jeśli umiałbym się stąd teleportować, to
i tak bym jej nie zabił- powiedział spokojnie opierając się.
-Dlaczego?
Znów pochylił się w jej stronę. Nie lubiła tego. Sama miała wtedy ochotę
się oddalić. Złote oczy mordercy wdzierały się w jej, pragnąc dosięgnąć ciemnej
strony dziewczyny.
-Już ci mówiłem, że nie jestem zwykłym
mordercą. Jestem Wilkiem. Dokładnie selekcjonuję swoje ofiary. Poznaję, powoli
obdzieram z ich tajemnic, sięgając do rdzenia. Do osoby, o której nie miały
pojęcia. Oskarżając mnie o tak szybkie i proste morderstwo przyrównujesz mnie
do jakichś dzikusów. Nie jestem dzikusem, laleczko. Jestem artystą. Mistrzem-
zakończył dumnie unosząc brodę.- Osoba, która zabiła te dziewczyny jest tylko
miernym kopiarzem, próbującym udawać mnie.
Cassie przełknęła ślinę i drżącą ręką poprawiła włosy. To było chyba
najgorsze co mogła usłyszeć. Na wolności jest morderca, inspirujący się Zaynem.
Nikt nie wie ile ma lat, nie zna płci. Czy jest wysoki, niski, ma piegi, a może
duży nos? Może jest blondynką, a może ma niebieskie włosy? „Kopiarzem” mógł być
każdy.
-Boję się- szepnęła niespodziewanie.
Szybciej niż zdążyła zareagować.
Spojrzała na Zayna zdążywszy tylko musnąć palcami swoje wargi. Widziała
jak unosi kącik ust i przechyla głowę wwiercając swoje spojrzenie jeszcze
głębiej.
-To dobrze Cassidy- powiedział niskim
głosem.- Bój się. Rób to dla mnie. Jesteś wtedy taka perfekcyjna. Nieskazitelna.
Jakbyś nie miała w sobie żadnego mroku. A przecież oboje wiemy o tym, że go
masz. I ja pomogę to z ciebie wydobyć. Pięć dni Cassie. Za pięć dni nie
będziesz musiała do mnie przychodzić. Ja będę przychodził do ciebie.
Urwany oddech uciekł z coraz mniej pojemnych płuc blondynki. Zacisnęła
sztywne palce wbijając w skórę krzywe paznokcie.
-Nie uważasz, że twoje wyznanie mogłoby
przedłużyć twój pobyt tutaj?- zapytała z każdym słowem coraz bardziej skulona.
Gdzie podziała się jej odwaga?
-W tym pokoju nie ma kamer, dyktafon
wyłączył się jakieś dziesięć minut temu. Strażnik Bobby wyszedł z tamtego
pokoju, kiedy tylko skończyła się jego kawa, na oko z jakieś dwadzieścia minut
temu. Jedynym świadkiem jesteś ty, mój aniele. A przecież oboje wiemy, że nikomu
nie przekażesz moich słów- przesunął w jej stronę jabłko.- Dokładnie tak, jak
nikomu nie powiedziałaś o tym.
-Skąd możesz to wiedzieć?
-Do ostatnich chwil wahałaś się z pokazaniem
owocu. Rękawem kurtki częściowo je zakryłaś- skrzyżował ramiona na piersi.-
Nikomu nie powiesz. Właśnie tak. Bo nie jesteś taka jak ona- dodał wpatrując
się w jakiś punkt ponad głową Cassie.
Dziewczyna miała wrażenie, że do tamtego miejsca nikt oprócz niego nie
mógł wejść. Przemknęło jej nawet przez myśl, że może on sam niechętnie wchodzi
do tych wspomnień.
-Jak kto?- zapytała ściągając na siebie
jego uwagę.
Zayn chrząknął wracając z tamtego miejsca.
-Pewna osoba.
-Opowiedz mi, kto to taki…
-Osoba, od której to się zaczęło. Nic
więcej nie mam ci do powiedzenia.
-Ale…
-Nie będę o tym z tobą rozmawiał! W przeciwieństwie
do ciebie, nie jestem tak naiwny, Cassidy- odparł ostrym tonem.
Blondynka nie odezwała się ani słowem. Czyli to jest część, o której
mówił jej tata. Zayn nie pozwala nikomu do siebie dotrzeć. Mając tylko pięć dni
zwątpiła, że uda jej się zajrzeć chociaż pod pierwszą płachtę jego przeszłości.
Wstała z krzesła i delikatnie wzięła jabłko chowając je do kieszeni.
-Chyba na dzisiaj wystarczy. Do zobaczenia
Zayn.
Czuła na sobie jego wzrok. Oceniający każdy fragment jej ciała. Piekący
na karku, zupełnie jakby chciał, żeby jeszcze nie wychodziła.
-Cassie- zawołał ją gdy stała przed
zamkniętymi drzwiami.
Złapała za klamkę, ale pod działaniem niewidzialnej siły obróciła się w
jego stronę.
-Wiesz… Wilki często pracują w grupach-
jego twarz była śmiercionośnie piękna.- Wtedy mówimy o nich „wataha”.
_______________________________
Tym razem rozdział w miarę szybko, więc mam nadzieję, że się spodoba i to docenicie!
Od teraz powinno być więcej Zayna! Yay!